Zanim zapłoną nasze biblioteki
Lekcja historii
J.Frede, Fictional landscape 1
Chociaż jest możliwym, że zbyt intensywny i gęsty świat przeżyć psychicznych oraz ciężkie życiowe przejścia, które towarzyszyły mi od wczesnego dzieciństwa, czynią ze mnie czytelnika nieznośnego; do tego stopnia, że może go zadowolić jedynie literatura najwyższej próby – poważny Hesse czy Dostojewski, albo pełen lekkości i humoru Cortazar z jego opowieściami o kronopiach i famach, nasz Szaniawski z profesorem Tutką, lub, łączący ból istnienia z dużym poczuciem humoru, Prus w swojej perfekcyjnie napisanej „Lalce”. A, jest jeszcze cudowny, zadziwiający, wręcz magiczny, a jednocześnie wypełniony bólem i tragedią po samą skórę Ota Pavel i jego „Śmierć pięknych saren”. Przypominam też sobie, jeśli chodzi o beletrystykę, nowelki pewnej współczesnej pisarki, której nazwiska nie pamiętam, bo brzmi z hinduska, a która, o ile się nie mylę, pisze po angielsku. I to by było wszystko, co przychodzi mi na myśl? Tak, chyba tak, chociaż jest jeszcze „Zielony Henryk”, którego (niektóre, zapamietane frgamenty) przechowuję we wdzięcznej pamięci ze względu na okoliczności życiowe, tj. rozterki ostatnich lat dzieciństwa, kiedy to zupełnie przypadkowo sięgnęłam po Gottfrieda Kellera. Więcej nazwisk? * Ba, skoro nawet mądry Márai w swoim „Dzienniku” czy „Księdze ziół” jest dla mnie zbyt oczywisty…
Ale do rzeczy.
Oto żywo opowiedziana, nowa historia Powstania Listopadowego — efekt żmudnej pracy jej autora i dotarcia do nieznanych źródeł oraz zrzutowania tejże historii na plan europejski.
Z historią jest tak, jak z makietą puzzli, w której brakuje całkiem sporo elementów układanki. I tu, jak dzisiejsza nauka pokazuje, z pomocą przychodzi niezwykła właściwość naszego mózgu: oglądany przez nas niepełny obraz, z lukami, nasz mózg samorzutnie zapełnia, ekstrapolując –przy zachowaniu respektu dla swojej logiki– to, co widzi i co pamięta, na istniejące w obrazie dziury, pokrywając w ten sposób luki w polu widzenia. Jakiej ekstrapolacji dokona i czym zapełni „białe plamy” w obrazie, zależy od mózgu– jego doświadczenia, sprawności, elastyczności, predyspozycji.
Wykorzystując tę metaforę do opisu metody Grzegorza Brauna zapełniania luk pomiędzy faktami historycznymi, można skonstatować: ekstrapolacja Brauna, czyli w tym wypadku interpretacja faktów, z pominięciem jednych na rzecz innych (?), oraz stworzenie powiązań neuronalnych między nimi, tzn. tutaj historyczna narracja, może, nie musi ale– może, być zgodna z prawdą historyczną. Głównie jednak świadczy o atrybutach mózgu tej ekstrapolacji dokonującego. Ale, czyż nie podobnie wygląda cała historia naszej ludzkości?
Dlatego wykład Grzegorza Brauna o Powstaniu Listopadowym dał mi wiele do myślenia. I nie mam zamiaru odsądzać autora od czci i wiary, jak robi to wiele osób spośród komentatorów na forum. Po prostu, jeszcze raz utwierdzam się w przekonaniu, że nauką jest tylko ta, którą nazywamy science, a i to, w dobie grantów i politpoprawności, nie zawsze. Reszta to wiedza.Te same fakty, albo po prostu cudze opowieści, różnie rozumiane przez różnych ludzi.
Aby zaprzeczyć zaproponowanej nam nowej interpretacji tego odcinka naszej historii nie wystarczy oburzyć się i „puścić wiązkę”, trzeba po prostu wykonać kawał solidnej roboty, polegającej mi.in. na włączeniu faktów odkrytych przez Brauna do ogólnie znanej historii oraz, być może, dotarciu do realiów nadal nam nieznanych. Nie zapominać też, że Polska nie jest samotną wyspą, ale leży wśród innych państw, które chętnie włączyłyby ją do swojego terytorium, najłatwiej poprzez osłabienie wewnętrzne naszego kraju, co zawsze zaczyna sie od wyniszczenia elit. A główną robotę wykonuje się za kulisami i wiele faktów nigdy, albo dopiero za kilkadziesiąt- kilkaset lat ujrzy światło dzienne.
Cokolwiek więc nie powiedzieć o nowej opowieści o Powstaniu Listopadowym, wykład ten ożywił cząstkę naszego obojętnego społeczeństwa, co można wnosić po wpisach pod filmem, a które to wpisy żyją, i wciąż ich przybywa, już od ponad trzech lat.
Chciałoby się tutaj zakrzyknąć: I pomyśleć, że nauki historyczne mogą być tak fascynujące! W szkole średniej nie lubiłam historii. Przedmiot ten nudził mnie i nużył, jedynie historia starożytna oraz okres Piastów i Jagiellonów budziły moje zainteresowanie. Ale już czasy nowożytne i historia współczesności (spisana przez Helenę Michnik) to był koszmar i skaranie boskie. Podręczniki Michnik wylądowały na śmietniku historii, ale nadal pokutują stare przekazy i zmanipulowane wersje wydarzeń.
Więcej w: Mira Kuś, Do szuflady i pod poduszkę.
*) Lista prozaików jest dłuższa, oczywiście, ale akurat te a nie inne osoby przyszły mi na myśl podczas pisania Lekcji historii — to w odpowiedzi dla p.Mai z Leeds, która pyta też o „Dzienniki” Marii Dąbrowskiej. Niestety, nie byłam w stanie przebrnąć przez zapiski Dąbrowskiej (mimo że chętnie przeczytałam dobre „Noce i dnie” jej autorstwa; chociaż po prawdzie tylko pierwszy tom, ale nigdy nie byłam skłonna do czytania w całości opasłych, kilkutomowych powieści). Wracajac do jej „Dziennika” często miałam wrażenie, jakby to nie Dąbrowska, ale Barbara Niechcicowa łapała za pióro i wtrącała swoje trzy grosze. Wraz z całym jej mizdrzeniem się i „nadymaniem” w rodzaju: u kogóż to nie bawiło się na kolacji i któż to nie zechciał odznaczyć nas orderem czy krzyżem — bardziej to irytujące niż śmieszne.
Prawdziwą przyjemność, myślę, sprawi Pani lektura „Dziennika pisanego nocą” Herlinga-Grudzińskiego. Również mało znany Andrzej Bobkowski z jego np. „Szkicami piórkiem” wart jest poświęcenia mu czasu.
Na inne listy od Państwa odpowiem,jak zwykle, przywatną pocztą.
14 stycznia
*